Forum  Strona Główna
RejestracjaSzukajFAQUżytkownicyGrupyGalerieZaloguj
Jesus Christ Superstar

 
Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna » Inne musicale Zobacz poprzedni temat
Zobacz następny temat
Jesus Christ Superstar
Autor Wiadomość
Kubomanka
Słodka Krwiopijka



Dołączył: 29 Paź 2006
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Post Jesus Christ Superstar
Rock - Opera A. L. Webbera. Uwielbiam! Pokazuje ostatnie dni życia Jezusa - wg. musicalu człowieka i w dodatku niechętnie zgadzającego się z wolą ojca, o tym, że ma umrzeć (Gdyby o tym dowiedziała się Katechetka... Very Happy ) Najlepsze utwory to chyba "Heaven on their minds", "Gethsemane", "Blood Money"... Odtwórcy... Twisted Evil Drew Sarich, Serkan Kaya, Maya Hakvoort... Ted Neeley, Jerome Pradon, Yngve Gason Romdal no i Carl Anderson (Ś.P)




Post został pochwalony 0 razy
Śro 19:31, 09 Kwi 2008 Zobacz profil autora
Tamtamila
Gość






Post
Jesus! Ja również wielbię. Getsemani to najlepsza piosenka musicalu. I The Temple... Cudo. Uwielbiam Sebastiana Bacha i D'Monroe'a w roli Jezusa, jako Judasz pasuje mi Janusz Radek, Tony Vincent oraz Serkan Kaya. MM to Maria Meyer, Maya Hakvoort... i ta filmowa, Yvonne Elliman.

Wink
Śro 19:44, 09 Kwi 2008
Wampiry
Administrator



Dołączył: 27 Paź 2006
Posty: 427
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Post
K - Ja też bardzo lubię. Szczególnie wersję gdyńską i filmową. Obydwie świetnie dopracowane, wspaniali wokaliści i aktorzy. Polecam! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Śro 19:55, 09 Kwi 2008 Zobacz profil autora
Mateusz
Znajomy Krolocka



Dołączył: 27 Paź 2006
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Post
Tutaj bardzo niepochlebna recenzja na temat filmu "Jesus Christ Superstar 2000" (Remake tego z 1973)

"Na przełomie lat 1969 i 1970 panowie Andrew Lloyd Webber i Tim Rice stworzyli rock operę, zatytułowaną „Jesus Christ Superstar”. Opowiada ona o ostatnich dniach życia Jezusa z Nazaretu. Wzbudziła wiele kontrowersji, głównie ze względu na przedstawienie Chrystusa jako człowieka, który waha się i nie do końca zgadza się z wolą Boga, nakazującego mu umrzeć na krzyżu. Judasz i Piłat także nie akceptują roli, jaką mają do spełnienia w wielkim boskim planie. Musical zdobył ogromną popularność i wystawiany był w wielu krajach na całym świecie, również w Polsce. Na jego podstawie powstały dwa filmy – pierwszy w 1973 roku, a drugi w 2000 roku. I o ile ten starszy pretenduje do miana arcydzieła, to nowa wersja w reżyserii panów Gale’a Edwardsa i Nicka Morrisa zdaje się wołać o pomstę do nieba.
W tym „dziele” złe jest tylko jedno – wszystko. Ani trochę nie przesadzam. Nie udało się tam nic! Żałosna jest reżyseria, aktorstwo, scenografia, montaż. Jedynie muzyka i teksty piosenek są rewelacyjne, jednak nie jest to akurat zasługa twórców filmu. Zacznijmy od aktorstwa i przedstawienia postaci. Jezus w wykonaniu Glenna Cartera jest przeciętny. Jego kreacja tak naprawdę ni ziębi, ni grzeje. Gdyby była to postać drugoplanowa, byłoby to do zniesienia, jednak w przypadku głównego bohatera, w dodatku obiektu kultu milionów ludzi na całym świecie, nie powinno to mieć miejsca. Dużo bardziej wyrazisty jest Jérôme Pradon jako Judasz, ale nie jest to wyrazistość, o jaką chodziło twórcom oryginalnego musicalu. Z założenia postać Judasza Iskarioty miała być swego rodzaju głosem rozsądku, nawołującym Jezusa do opamiętania się. Krytykuje on postępowanie Chrystusa, każe mu siedzieć cicho i nie wychylać się, dziwi mu się, że pozwala się do siebie zbliżyć prostytutce, Marii Magdalenie. Jednak wszystko to ma na celu ochronienie Jezusa i apostołów przed zgubnym losem. Z kolei w filmie Judasz jest niemalże bohaterem negatywnym. To człowiek chamski, agresywny i ordynarny. Przez sposób, w jaki się zachowuje ciężko zgodzić się z tym co mówi, a przecież mówi mądrze. Warto też wspomnieć, że Pradon śpiewa paskudnym, piskliwym głosem (baryton w roli przeznaczonej dla tenora – wpadka obsadowa, nie jedyna zresztą), co ostatecznie nie pozwala nam polubić, czy chociaż zaakceptować jego postaci. Ostatnim aktorem, do którego się przyczepię, jest Fred Johanson – Piłat. Po pierwsze, jest to rola dla tenora, ewentualnie barytona, a Fred śpiewa basem, w dodatku wyjątkowo nieprzyjemnym dla uszu. Natomiast dla określenia jego gry aktorskiej znajduję tylko jedno słowo – przesadzona. Piłat w jego wykonaniu wrzeszczy, miota się, płacze, wytrzeszcza oczy, a nie jest to tak naprawdę do niczego potrzebne. Jakby jeszcze zaczął tarzać się po ziemi, byłoby to idealne podsumowanie jego kreacji. Cała reszta obsady radzi sobie mniej więcej tak samo, jedynie Renee Castle jako Maria Magdalena wypada wyjątkowo dobrze w porównaniu z pozostałymi.
Całą akcję postanowiono przenieść w czasy współczesne. Aktorzy noszą więc skórzane kurtki i dresy, a scenografia ma na celu przypominać współczesne ulice. Powinno to uatrakcyjnić film, a tymczasem jest denerwujące – w końcu wszyscy doskonale wiedzą, że Jezus nie żył w naszych czasach, imperium rzymskie nie istnieje od setek lat, a ludzi nie skazuje się dziś na śmierć przez ukrzyżowanie. Co gorsza, reżyserzy najwyraźniej chcieli, aby film wyglądał jak spektakl teatralny. Scenografia jest więc bardzo uboga i „sztuczna”, a na zdjęcia w plenerze nie mamy co liczyć. Szkoda.

Ten film w ogóle nie powinien powstać. Mamy przecież już jedną adaptację filmową tego musicalu, która jest sto razy lepsza od tego, co proponują nam panowie Gale Edwards i Nick Morris. Boże, widzisz i nie grzmisz! Założę się, że gdy jakiś fan musicali trafi do piekła, będzie musiał oglądać ten film w kółko. Tymczasem jeśli ktoś ma ochotę na zapoznanie się z kultową rock operą Webbera i Rice’a, niech lepiej obejrzy wersję z 1973 roku, a tę niech omija szerokim łukiem."


Post został pochwalony 0 razy
Śro 21:57, 09 Kwi 2008 Zobacz profil autora
Wampiry
Administrator



Dołączył: 27 Paź 2006
Posty: 427
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Post
B - Trzeba przyznać, autor pojechał po filmie strasznie. "JCS: Millenium" całkiem mi się podobał. Jerome Pradon (Aragorn z "LOTR") bardziej piszczy niż śpiewa, ale aktorsko nadrabia. Glenn Carter jako Jesus - Taki zwykły. I niby on ma być kultem miliardów ludzi? Ja to bym się przepisał na inną religię Smile. Tony Vincent jako Szymon Piotr - fajnie, ale czym tu się zachwycać? Znam jednego fana Vincenta, ale to strasznego. Co chwila wspomina jakie on ma kocie ruchy i etc. Dziwne, prawda? Autor ma rację, zdjęć w plenerze nie ma, film kręcony w studio. Jednak przy wszystkich plusach tego filmu również polecam film z 1973. Ted Neeley & Carl Anderson. Duet marzeń Wink A co do samego musicalu - miał chyba premierę we wszystkich krajach świata! Istnieje nawet wersja Chile, wiecie? Wink


Post został pochwalony 0 razy
Pią 20:39, 18 Kwi 2008 Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    
Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna » Inne musicale Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do: 
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Design by Freestyle XL / Music Lyrics.
Regulamin